niedziela, 1 listopada 2009

Przegląd vol.2


Od dziś moje przeglądy ocen sponsoruje jeden z moich ulubionych skeczy mojego ulubionego polskiego kabaretu polecam


dla mnie bomba!--->


1. Trapped Under Ice - Secrets of the World


- wykurw, masakra, strzał w ryj, kop w jaja etc. z pewnościa plyta roku w gatunku hardcore. sluchanie jej w miejscach publicznych powoduje u mnie masowe ataki agresji.

2. Jesu - Opiate Sun


- po jak dla mnie niezwykle nudnym Infinity, ta EPka przywraca wiarę w to, że od Jesu jeszcze wiele dobrego usłyszeć możemy.

3. Every Time I Die - New Junk Aesthetic


- skreśliłem ten zespół po Guther Phenomenon, jak się okazało za wcześnie. warto było sprawdzić ich nowy album, choć bez większych zmian to jest to dużo ciekawszy niż poprzednie dwa z polotem zagrany materiał.

a dla mnie sromba sławek...


4. Alice in Chains - Black Gives Way to Blue


- alice in chains - chyba nie było jeszcze tak udanego reunionu. Aczkolwiek dla mnie to raczej ciekawostka muzyczna, na kilka przesłuchań. Kilka irytujących momentów obniża notę.

5. Kittie - In The Black


- nie takie złe jakby się mogło wydawać. nie takie dobre aby mogło się podobać.

6. Despised Icon - Day of Mourning


- nie jestem przeciwnikiem deathcore'a. aczkolwiek tego zespołu nigdy nie lubiłem i ta płyta utwierdziła w przekonaniu, że słuchać ich nie zacznę.

piątek, 30 października 2009

OM - God Is Good


Obecny rok jest dla mnie rokiem posuchy muzycznej. Nie brakuje płyt dobrych, ale tych bardzo dobrych ukazało się może kilka. Zwłaszcza w kategorii doom/sludge w tym roku brak wydawnictw, które przykuwałyby uwagę na dłużej. Wręcz przeciwnie, wiele jest płyt zmuszających słuchacza wręcz do wysiłku przy dostrzeganiu plusów słuchanej przez niego muzyki. Tym bardziej boli to jeżeli poprzedni album zespołu był szczególnie ważny. Tak stało się w przypadku mocnej zmiany stylu przez Minsk i spektakularnej klapy jaką dla mnie jest nowe Baroness. Jako, że rzadko widzę sens pisania o czymś co jest złe lepiej zajmę się tym na co warto zwrócić uwagę, a do takich pozycji na pewno zaliczyć można najnowsze wydawnictwo OM "God is Good".

Ten album składa się z czterech utworów, ale najważniejszym z nich jest prawie dwudziestominutowy kolos "Thebes". Charakterystyczne wokale wywołujące różne absurdalne skojarzenia w połączeniu z zagraną w bardzo swobodny i atmosferyczny sposób muzyką tworzą klimat jakie nie spotkałem jeszcze na żadnym albumie. "God is Good" przesiąknięte jest jakimś orientalizmem. W moich oczach słuchając tych utworów pojawia się zaklinacz węży, tudzież jakiś arab, a wszystko to jak z "Opowieści Tysiąca i jednej nocy". Styl w jakim utrzymany jest album to jego główna zaleta. OM nie próbuje grać ciężko, momenty ożywienia się zdarzają, ale są one bardzo wyważone, ponieważ koncept tego albumu nie pozwala na nagłe wybuchy i ściany dźwięku. Zamiast tego usłyszymy dźwięki, które nie wiem nawet jakiemu instrumentowi można przypisać (np. "Creation Ghat II").

OM swoim nowym albumem z pewnością zaskoczył. Tak zagranego doom/stoner "metalu" jeszcze nie było. "Metalu" ponieważ od metalu sami muzycy na tej płycie stronią, a przykuwać uwagę ma poezja i opanowanie. Jest jednak jedno "ale". Album jest stosunkowo krótki (ponad 30minut) i właśnie przez to moja wyglądająca na może dość surową ocena. Zapewniam, że taka nie jest i gwarantuję, że "God is Good" dysponuje wszystkim co zadowoli głodnego ciekawej i oryginalnej muzyki słuchacza i spowoduje chęć włączenia przycisku "repeat all" podczas odtwarzania.
Ocena: 7/10
www.myspace.com/variationsontheme

piątek, 9 października 2009

Przegląd vol.1


W ostatnim czasie za cholerę nie mogę się zebrać żeby cokolwiek zrecenzować, dlatego dla własnej motywacji i aby zrobić jakikolwiek krok naprzód przedstawiam tegoroczne pozycje, których warto posłuchać... lub od których należy trzymać się z daleka.

1. Anaal Nathrakh - In the Constellation of the Black Widow / 8/10
- Najlepszy zespół łączący elementy black/death i grind. Bardzo różnorodny materiał pod względem riffów i wokali.

www.myspace.com/anaalnathrakh

2. Clark - Totems Flare / 8/10
- Nie jestem znawcą IDM ani elektroniki w ogóle, ale ta płyta jest fenomenalna. Jedna z najważniejszych pozycji w tym roku.

www.myspace.com/throttleclark
3. Asphyx - Death...The Brutal Way / 8/10
- Najlepszy death metal tego roku.

www.myspace.com/asphyx1987
4. Om - God Is Good / 7/10
- Bardzo solidny stoner/doom grany przez byłych członków Sleep. Fanom gatunku rekomendować nie trzeba.

www.myspace.com/variationsontheme
5. Eryn Non Dae. - Hydra Lernaia / 7/10
- Dla wyznawców Meshuggah, Gojiry. Moze się podobać.

www.myspace.com/end1freefr
6. Fever Ray - Fever Ray / 7/10
- Niezwykle klimatyczna płyta, łącząca elementy elektroniki z przyjemnym śpiewem pani z The Knife.

www.myspace.com/feverray

7. Thursday - Common Existence / 7/10
- Spodziewałem się jakiegoś mało wartościowego emo, a dostałem ciekawą energiczną płytę, ze świetnymi śpiewanymi wokalami. Również bardzo pozytywne zaskoczenie.

www.myspace.com/thursday
8. Burnt by the Sun - Heart of Darkness / 6/10
- Oczekiwałem czegoś więcej. Z drugiej strony fajnie, że w ogóle się ten album ukazał.

www.myspace.com/burntbythesun
9. Big Business - Mind The Drift / 6/10
- Najsłabszy album biznesmenów.

www.myspace.com/bigbigbusiness
10. Devildriver - Pray for Villains / 5/10
- Nuda. Znowu to samo. Nuda.

www.myspace.com/devildriver
11. Caspian - Tertia / 4/10
- Niektórym się podoba. Ja widziałem na żywo i był to jeden z najnudniejszych występów jakie widziałem. Na płycie trochę lepiej, ale instrumentalny post-rock co raz rzadziej mnie interesuje.

www.myspace.com/caspiantheband

sobota, 8 sierpnia 2009

Kehlvin - The Mountain Daylight Time (2006)


Od jakiegoś roku z entuzjazmem zapoznawałem się z wszystkim co miało tylko coś wspólnego ze słowem sludge. Fascynacja Cult of Luna, Callisto, długa przygoda z dyskografią Neurosis, wreszcie ich następcy czyli zespół Minsk, genialna Amenra, Year of No Light czy solidny Time to Burn. Przyszedł jednak czas, kiedy o nowe wydawnictwo na wysokim poziomie w tym gatunku a.d. 2009 niezwykle trudno. Nawet Minsk obniżył loty i choć ich nowa płyta jest świetna, to mimo wszystko liczę na ciekawsze eksperymenty w przyszłości.Odgrzebując starsze płyty natrafiłem na materiał grupy Kehlvin ze Szwajcarii. We Francji w szczególności, ale także w Szwajcarii i Belgii scena zespołów atmosferycznego metal/hardcore, zwanego niechlubnie post-cośtam ma się świetnie. Dlatego oczekiwania miałem duże.

Wydany w 2006 roku "The Mountain Daylight Time" wydaję się być praktycznie kompletnym albumem w gatunku. Większość kompozycji jest dość długa, ale są i numery 2 i 4 minutowe. Jak to w tej muzyce bywa, w kompozycjach dzieje się dużo, albo przynajmniej sporo. Słuchając raz i drugi w końcu jednak powiedziałem stop. Szwajcarom z Kehlvin zdecydowanie brakuje kilku czynników, abym mógł nazwać tę płytę dobrą i słuchać jej z przyjemnością. Złapałem się na tym, że wręcz zmuszałem się aby słuchać tej płyty, która jak się okazuje jest po prostu przeciętna, a momentami niesłychanie nudna. Doskonale jednak wiem, że miłość do muzyki niektórych kapel przychodzi z czasem to jednak w tym przypadku praktycznie jestem pewien, że Kehlvin zaliczyć mogę do rozczarowań, a ich płytę puszczał będę niezwykle rzadko, a wręcz jej unikał.

Mimo kilku momentów i mimo słyszalnych umiejętności Szwajcarzy nie są w stanie przykuć mojej uwagi na tyle abym mógł chociaż przypuszczać, że może za kolejnym przesłuchaniem ich muzyka "mi wejdzie". To jeden z tych albumów, których po prostu chcesz wyłączyć, z myślą o czymś bardziej ciekawym i oryginalnym. A w przypadku sludge'u koniecznie aby zespół potrafił powalić kiedy już zakończy wszelkie wstępy i po prostu zacznie grać ciężko. Niestety na płycie Szwajcarów brak wielu z tych detali, czyniąc ich muzykę mało atrakcyjną.

sobota, 25 lipca 2009

City of Ships - Look What God Did to Us


Amerykanów z City of Ships miałem okazję zobaczyć na żywo we wrocławskim Firleju, gdzie grupa ta występowała przed Blindead i Rosettą. Zagrali tylko cztery utwory, a ich koncert można by określić jako "taki sobie", głównie za sprawą nie najlepszego nagłośnienia. W zasadzie po ich występie zapamiętałem jedynie osobę wokalisty / gitarzysty z jego specyficznym, monotonnym wokalem. Tym większe moje zdziwienie po przesłuchaniu nowego albumu zespołu, jak koncert ten był złudny, ponieważ to co najlepsze w muzyce City of Ships nie było tego dnia kompletnie słyszalne.

"Look What God Did to Us" zawiera dziesięć świetnie zaaranżowanych utworów oscylujących wokół tzw. post-hardcore (nie znoszę terminów muzycznych z przedrostkiem "post"), ale najlepiej moim zdaniem do tego grania pasuje słowo "sludge", a szczególnie jedno z polskich tłumaczeń: "muł". Z pewnością takie moje skojarzenie ze względu na wspominaną manierę wokalną lidera zespołu, ponieważ sama muzyka do najbardziej "zamulających" nie należy, a wręcz przeciwnie - porywa. Największym atutem City of Ships jest wszechstronny gitarzysta / wokalista, który jest dla kapeli znakiem rozpoznawczym, a w szczególnym stopniu tworzone przez niego zachwycające riffy. Dzięki jego pracy zespół zyskał to co najbardziej cenię, czyli nowatorskie, ekstrawaganckie brzmienie. Wobec tej płyty nie można przejść obojętnie mówiąc "takie sobie" (jak ja po koncercie), bo City of Ships albo odrzuca na wstępie, albo przykuwa uwagę na długo.

Moja początkowa niechęć wyniesiona z Firleja zamieniła się w uznanie dla umiejętności zarówno aranżacyjnych jak i technicznych tych debiutujących muzyków. Potrafili oni stworzyć świetny album, o specyficznym klimacie, z wieloma świetnymi riffami. "Look What God Did to Us" to jedna z ważniejszych pozycji obecnego roku, który jak do tej pory nie przyniósł wielu wybitnych płyt, ale z pewnością omawiany album znajdzie się w czołówce mojego rocznego podsumowania.

środa, 15 lipca 2009

Mindfield - Snap of Fingers EP


Jest niezwykle trudno zachować wskazany obiektywizm pisząc recenzję debiutu grupy z własnego miasta, której się mocno kibicuje. Postaram się jednak nie pisać panegiryku, ale spojrzeć krytycznym okiem (uchem) słuchacza na ten debiut dobrze zapowiadającego się zespołu.

Mindfield to kwartet z Jasła, który powstał na gruzach innej lokalnej formacji Trigger. Jest to zdecydowanie najbardziej wyrazisty i poważny projekt z jakim przyszło mi się spotkać na miejscowym gruncie. Chłopaki nie próżnują i starają się promować swój materiał we wszelaki sposób, za pośrednictwem radia jak i tv, mam nadzieję że również moje słowa zachęcą kogoś aby zapoznać się z ich twórczością czy pójść na koncert.

Jak sami twierdzą ich muzykę ciężko wrzucić do jednej szufladki, a i ja nigdy nie byłem zwolennikiem sypania z rękawa odgórnie narzuconymi terminami. Z pewnością dla osłuchanego odbiorcy za pierwszym razem nasuną się wyraźne inspiracje jakimi posługuje się Mindfield. Ja posunąłbym się to stwierdzenia, że ich styl to wypadkowa wpływów Sepultury i Toola choć i tak będzie to pewnie mocne nadużycie. Największym znakiem rozpoznawczym Mindfield jest ich oryginalny styl, w dużej mierze oparty na ciekawej, specyficznej manierze wokalnej Karola Pankiewicza, która nadaję całości na zmianę melodyjności i ciężaru. Słychać, że kompozycję powstawały w sposób spontaniczny, ale przy tym materiał jest przemyślany i zmiany tempa nadają klimatycznego wymiaru muzyce, a nie powodują u słuchacza konsternacji. Nie boję się nazwać też tej muzyki wręcz na swój sposób przebojową. Snap of Fingers to solidnie zagrany i poprawnie nagrany materiał, który również na koncertach świetnie się sprawdza. Szczególnie podoba mi się kiedy muzycy zwalniają i starają się budować napięcie aby po chwili wybuchnąć. Być może na kolejnych wydawnictwach będzie więcej takich momentów.

Mindfield dopiero zaczynają swoją przygodę, a ich debiutancki EP już napawa optymizmem i liczę, że nowych pomysłów których im nie brakuje będę mógł posłuchać na ich następnych płytach. Nie boją się grać po swojemu i nie kopiując przy tym dokonań innych powinni rozwijać swój styl dalej. Liczę podobnie jak sam zespół, że ich wysiłek zostanie doceniony i będziemy mogli jeszcze posłuchać ich pełnych płyt w niedalekiej przyszłości.

www.myspace.com/mindfieldjaslo

niedziela, 17 maja 2009

The Chariot - Wars and Rumors of Wars


Co raz trudniej, o ciekawe płyty spod wyświechtanego już mocno znaku metalcore'a. Czasy kiedy nowe, mniej lub bardziej wartościowe albumy pojawiały się kilka razy do roku dawno minęły. Ale nadal staram się śledzić nowe wydawnictwa grup, których niegdyś słuchałem z namiętnością. Tymczasem przedstawić chciałem nową płytę zespołu The Chariot, który to długo nie należał do moich szczególnych faworytów. Zmieniło się to dopiero z wydaniem najciekawszego dotychczas "The Fiancee". Niezwykle cenię Jeffa Scogina za to co zrobił wraz z Norma Jean na "Bless the Martyr and Kiss the Child". Kierunek obrany później przez jego zespół wskazuje, że frontman chciał tworzyć muzykę dużo bardziej agresywną i bezkompromisową niż jego koledzy, którzy z każdą płytą spuszczają z tonu. Poprzedni album mimo, że w gruncie rzeczy kontynuował drogę obraną wcześniej stał na dużo wyższym poziomie. Nie zabrakło eksperymentów, jednak niezbyt licznych, a mimo to szczególnie rozpoznawalnych i charakterystycznych. "Wars and Rumors of Wars" natomiast żadnym zaskoczeniem nie jest i do dyskografii wnosi tylko dużą dawkę solidnego grania. Stylem nadal mocno nawiązują do wspomnianej płyty NJ i już samo to jest dla mnie dużym plusem. Numery oparte są na uproszczonych kompozycjach przesiąkniętych jak zwykle agresywnym wokalem i szalonymi riffami, ze spora ilością breakdownów. Już po pierwszym przesłuchaniu jednak, możemy stwierdzić, że niestety grupa zatraciła chęć kombinowania co wpływa na ogólny odbiór ich nowych utworów. Płyta trwa zaledwie 30 minut i jej zawartość spełnia swoje zadanie, jakim według mnie jest nowy materiał na koncerty i pretekst by takowe grać. Sympatyków ciężkiego łojenia zagranego z głową nie brakuje i pewnie jak długo The Chariot i inne podobne im zespoły będą mieć swoją publiczność, tak długo będą powstawać takie płyty.

wtorek, 12 maja 2009

Blindead - Impulse EP


Od jakiegoś czasu Polska scena muzyczna, może kojarzyć się fanom ciężkich brzmień nie tylko z grupami death metalowymi. Wszystko za sprawą gdyńskiego Blindead, który może stać się na naszym ważnym towarem eksportowym. Ich zeszło roczny krążek "Autoscopia / Murder In Phazes" jest dla mnie wyjątkowy z kilku względów. Dawno nie było w naszym kraju grupy, która tworzyłaby muzykę w sposób bezkompromisowy i jednocześnie stojacy na wysokim poziomie kompozycyjnym i produkcyjnym, a do tego która byłaby w stanie odnieść sukces. Blindead ma ku temu predyspozycje, mimo że w polskiej muzyce doom/sludge metalowej dopiero przeciera szlaki.

"Impulse" EP to solidne wydawnictwo, które potwierdza moją pozytywną opinię o tych panach. Trzy utwory utrzymane są w oryginalnej konwencji, opartej na budowaniu klimatu. W odróżnieniu od poprzedniej płyty, więcej na niej spokoju, ciszy, momentów melodyjnego śpiewu (także żeńskiego). Mniej jest gwałtowności czy też nagłych wybuchów, które są przecież stałym elementem tej muzyki. Dominuje zrównoważony nastrój i minimalizm, a klimat ociera się w dużym stopniu o ambient . Wokale ponownie zostały bardzo precyzyjnie wkomponowane w odpowiednie momenty numerów, zwłaszcza w "Distant Earths" są niezwykłym atutem. Zespół nie boi się zaskakiwać i dlatego z ich muzyką trzeba się koniecznie zapoznać. Sam jestem ciekawy nowych numerów na koncertach, które szykują się w doborowym towarzystwie amerykańskiej Rosetty.

Zao - Awake?


Zao to zespół, który w wyjątkowy sposób wpłynął na to jakiej muzyki słucham. Dlatego, ze szczególnym sentymentem spoglądam na dokonania tej wybitnej kapeli. Bezapelacyjnie pierwsze dwie płyty nagrane z Danem to krążki wybitne, natomiast z kolejnymi było już różnie. Zao nigdy nie bało się eksperymentować i co oczywiste, różnie na tych eksperymedntach wychodziło. Dobry kocnept album w postaci "The Funeral of God" , a następnie kompletna klapa w postaci "The Fear is What...". Tymczasem po trzech latach ciszy, Zao przebudziło się wydając nowy album "Awake?". Gdy zobaczyłem po raz pierwszy pytajnik w tytyle, zastanawiałem się czy aby nie będzie on proroczy i czy przebudzenie nie będzie tylko krokiem w stronę grobu.

Już pierwsze dźwięki nowej płyty mówią o niej bardzo wiele. Grupa odeszła od nieudanych prób nagrywania na analogowych taśmach znanych z poprzedniej płyty. To zło wcielone spowodowało utratę jednej z najbardziej charakterystycznych dla Zao cech w postaci specyficznych gitar i wokalu Weyandta. Dzięki temu grupa wraca do korzeni brzmienie jest naprawdę powalające. Z każdym kolejnym utworem cieszyłem się mogąc słuchać takiego Zao, jakiego nie dane mi było przez pięć ostatnich lat. Mocne, toporne riffy i ten wybitny, przerażający, niedościgniony wokal Weyandta sprawiają, że Zao faktycznie przebudziło się. Utwory trzymają wysoki poziom kompozycyjny, nie brakuje ciekawych riffów i wspaniałej pracy sekcji rytmicznej. Charakterystyczne, że powrócili również do śpiewanych chórków, które być może mogą wadzić. Mnie jednak ani na "The Funeral...", ani na "Awake?" nie przeszkadzają. Jedni z prekursorów metalcore'a, wracają w świetnym stylu i "Awake?" z pewnością nie zawiedze nikogo kto ich dokonania ceni. Ja zdaję sobie sprawę, że moja ocena jest mocno subiektywna, dlatego można od niej spokojnie odjąć jeden stopień.

piątek, 10 kwietnia 2009

Paria - The Barnacle Cordious


Po ponad miesiącu przerwy spowodowanej głównie brakiem godnych do opisania wydawnictw połączonym z brakiem weny chcę w końcu przedstawić nowe dzieło amerykańskich matematyków z grupy Paria. Nie wiem czy ktokolwiek jeszcze pamięta ich płytę Misanthropos z 2004 roku, którą ja osobiście uważam za jeden z ważniejszych albumów spod znaku mathcore'a. Do końca wątpiłem czy grupa w ogóle istnieje, ale jednak po pięciu latach przerwy Paria wraca i na pewno jest to powrót warty poświęcenia tych ponad pięćdziesięciu miunut aby się z nim zapoznać. Zauważam kryzys jeżeli chodzi o ten rodzaj muzyki. Poza świetnym After The Burial, dawno nie miałem do czynienia z połamańcami, które przykuwają uwagę na dłużej niż kilka przesłuchań. Początek roku to czas kiedy w kiepskim stylu wraca Psyopus, również nie powala Into The Moat, natomiast Paria stworzyła album niezwykle dopracowany i interesujący. Kompozycje są naprawdę przesiąknięte różnorodnymi motywami, pojawia się mnóstwo powalających momentami riffów. Głębia gitar odczuwalna jest bez przerwy, ponieważ na pracy gitarzystów oparte są konstrukcje kawałków. Paria lubi zwolnić, pograć melodyjnie, zaczarować solówką. Słuchając The Barnacle Cordious odnoszę wrażenie, że jest to płyta od początku do końca skrupulatnie zaplanowana i cieszę sie, że po wielu rotacjach wewnątrz zespołu doszło jej wydania. Poziomem dorównuje poprzedniczce, choć pod względem produkcyjnym to całkowicie dużo wyższa półka. Polecam.

środa, 4 marca 2009

Psyopus - Odd Senses


Kolejny raz Psyopus uderza ze swoim ekstrawaganckim i efekciarskim zaplanowanym chaosem. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli matematycznego bałaganu tym razem jednak nie rzuca na kolana, bo "Odd Senses" jest płytą mocno wymuszoną. Nie znam sposobu w jaki Psyopus pracują nad swoimi kawałkami, ale ta płyta dowodzi, że kończą się im pomysły. Powalony tapping i niesamowicie nienaturalne riffy zawsze były wizytówką tej kapeli, ale w przypadku "Odd Senses" nie brzmią już ani świeżo, ani surowo. Są jak na nich dość przeciętne, wręcz standardowe. Osobiście, w niektórych momentach miałem już dość i chciałem wyłączyć ten album. Technicznie nadal jest to najwyższa półka wśród ogólnie pojętego technicznego metalu, jednak kompozycyjnie trzeci album Psyopus brzmi niezwykle przeciętnie. Być może poziom ciężkostrawności jest zbyt wysoki dla mnie. Z drugiej jednak strony nie widzę powodów dlaczego by tej płyty nie posłuchać. Od czasu do czasu z pewnością będzie gościła ona w moim odtwarzaczu. Automatyzm i żywiołowość to nadal główne zalety muzyki Psyopus, mimo że nie brzmi ona już tak naturalnie i zaskakująco to nadal jest kompletnie nieprzewidywalna i spontaniczna.

Ocena: 2.5/5

środa, 18 lutego 2009

Lamb of God - Wrath

Kilkakrotnie podchodziłem do tej płyty. Bez wskazanego obiektywizmu, z racji tego że "Sacrament" z każdym kolejnym przesłuchaniem uważałem za płytę wręcz rewelacyjną. "Wrath" jednak nie kontynuuje kierunku poprzedniczki i opiera się na sprawdzonych pomysłach, z tym że tych najprostszych i szablonowych. Większość utworów jest sztampowa. Brakuje tego co w Lamb of God najbardziej lubię, czyli... kiedy próbują nie brzmieć jak Lamb of God i tworzy niezrównane utwory jak chodzący za mną do tej pory "Walk With Me In Hell" czy "Beating On Deaths Door". Naprawdę niewielka dawka kreatywności w przypadku tego zespołu rozwija standardowe koncepcje w coś oryginalnego i świeżego. Wydawać by się mogło, że dość spora jak na tę kapelę przerwa między albumami wpłynie korzystnie na kompozycje. Schematy na jakich oparty jest nowy album nużą i bezapelacyjnie uważam, że "Wrath" to najmniej kreatywna i twórcza płyta Lamb of God. Bez świeżośći i polotu z jakim zawsze zaskakują przy swoich nowych pozycjach dla mnie ten zespół od razu traci to za co go najbardziej cenie. "Wrath" z drugiej jednak strony nie można nazwać płytą złą, ponieważ nadal jest to solidny, wysoki poziom i grupa trzyma się tylko tego co jej najlepiej wychodzi. I chyba to mi najbardziej przeszkadza. Wydaję mi się, że w tych muzykach drzemie ogromny potencjał, który nie jest do końca wykorzystywany. Chyba wolą oni trochę pójść na łatwiznę i zagrać sprawdzone i proste jak drut (przynajmniej dla nich) koncepcje, które i tak znajdą wielu sympatyków. Na każdej płycie Lamb of God znalazłem po kilka utworów, które faktycznie uważam za wręcz przeboje dekady. "Wrath" serwuje nam za to schematyczne utwory, spośród których wyróżnić można jedynie ciekawe "In Your Words" i "Broken Hands". Reszta równie dobrze mogłaby nie powstać i dla muzyki nie byłaby to wielka strata. Liczę, że z kolejnym krążkiem Lamb of God spróbują być bardziej wyrafinowani i nie wypuszczą kolejnego albumu powiększającego ich dyskografię, tylko taki który przykuję uwagę po raz kolejny swoją unikatowością.

wtorek, 3 lutego 2009

Bison B.C. - Quiet Earth


Słuchając takich płyt, wiem że rock'n'roll ma się dobrze. Przybiera on jedynie różnego rodzaju nowe formy i dzięki temu powstają tak świetne płyty jak „Quiet Earth” grupy Bison. Szybka, intensywna, na swój sposób melodyjna i jednocześnie wściekła muzyka, inspirowana dokonaniami bogów stoner metalu z High On Fire. Bison B.C. zręcznie łączy i rozwija dokonania wielu stonerowych kapel. „Quiet Earth” ocieka melodyjnością The Sword oraz ciężarem i mocą wspomnianego High on Fire. Podane w bezbłędnym i eklektycznym wydaniu utwory proszą się tylko o ponowne odtworzenie. Z pewnością wielki wpływ na całokształt w jaki odbieram ten album, ma perfekcyjne brzmienie i surowa produkcja. Mój zachwyt z pewnością zrozumieją słuchacze Torche, wybitnego przedstawiciela nowego nurtu w metalu, który z pewnością doczeka się w niedługim czasie naśladowców. Zdaję sobie sprawę, że trochę przesadnie rozpłynąłem się nad tą płytą, ale niech będzie to najlepsza reklama koncertu Bison w warszawskiej Progresji 28 lutego obok Burst i The Ocean. Skład zachwycający i odważny, na pewno będzie to jedno z najważniejszych wydarzeń koncertowych tego roku.

Ocena: 4/5

Skala moich ocen

10 - genialne
9 - wybitne
8 - rewelacyjne
7 - świetne
6 - dobre
5 - może być
4 - słabe
3 - złe
2 - katastrofa
1 - poniżej krytyki

Od października 2009 zamiast starej skali ocen 5 stopniowej (z połówkami) używam skali 10 stopniowej.

środa, 28 stycznia 2009

Sepultura - A-Lex


Sepultura jest przykładem na to jak trudno jest zmienić wizerunek zespołu związany z ogólnie przyjętym stereotypem. Nadal zastanawiam się dlaczego po odejściu Maxa, reszta muzyków nie zdecydowała się zmienić nazwy i chciałbym znać ich obecne zdanie czy była to decyzja właściwa. Okładka piątego już albumu zatytułowanego "A-Lex" na wstępie może przywołać złudne wrażenie, ze grupa może chce powrócić do stylu z czasów "Arise". Nic bardziej mylnego. Nowa płyta to rozwinięcie stylu zapoczątkowanego na poprzedniej, najlepszej płycie "Dante XXI". Tym razem już w składzie bez żadnego z braci Cavalera, Sepultura prezentuje się ciągle ciekawie. Thrashowe, charakterystyczne riffy Kissera to jeden ze znaków rozpoznawczych "nowej" Sepultury i z każda kolejna płytą partie gitarowe ewoluują i słyszymy sporo nowych pomysłów. Aranżacje są oparte właśnie na riffach, zarówno szybkich jak i tych wolnych, wręcz topornych. Całość trwa ponad 50 minut i widać ze muzykom nie brakuje pomysłów, mimo dużej częstotliwości wydawania płyt. Swiadczyc o tym może chociażby niezła jazda w postaci utworu "Ludwig Van". Wątpliwe jest, ze "A-Lex" przekona kogoś komu nie podobały się poprzednie dokonania Sepultury, nadal jednak jest to solidny nowoczesny thrash metal, moim zdaniem z najwyższej półki i warto dać szanse tej płycie.

Ocena: 3/5

czwartek, 8 stycznia 2009

Architect - Ghost of the Saltwater Machines


Są zespoły, które potrafią zmiażdżyć pierwszym riffem i uderzeniem werbla. Ze mną stało się tak kiedy pierwszy raz usłyszałem pierwszy album "All Is Not Lost" grupy Architect. Facetom zależy aby zmiażdżyć słuchacza potężną i agresywną muzyką, nie zapominając o przekazie jaki ma ona nieść. "Ghost Of The Saltwater Machines" opiewa na tych samych pomysłach co debiut. Brzmienie jakie Architect prezentuje na swoich dwóch albumach jest naprawdę godne podziwu. Ludzie, którzy tworzą takie dźwięki muszą być niezwykle wkurzeni na wszystko co się dzieje dookoła nich. Szybkie, a jednocześnie walcowate utwory utrzymane są w podobnej konwencji. Jednocześnie wszystko wydaje się poukładane i zaaranżowane w bardzo przemyślany sposób. Już pierwsze dźwięki nowej płyty wskazywać by mogły, ze będzie to trochę "spokojniejszy" album i faktycznie Architect poszukuje nowych pomysłów. Częściej zwalniają, jest bardziej topornie, a jednocześnie nadal potężnie i niezwykle ciężko. Jednak po moim zdaniem wręcz wybitnym debiucie, trudno było stworzyć płytę, która równie mocno wgniatałaby w ziemie. Nowy album jednocześnie sprawia, ze Architect potwierdza swoja wysoka formę i mimo ze już nie tak spektakularnie jak poprzednio, uderza swoją wściekłą, gwałtowną i intensywną muzyką.

Ocena: 3.5/5

wtorek, 6 stycznia 2009

After The Burial - Rareform


Co raz bardziej sceptycznie podchodzę do tego typu zespołów. Często prezentują one wysoki poziom techniczny, ale w ich muzyce brakuje czegoś co wyróżniałoby je spośród innych z założenia grających ekstremalnie kapel. Niestety często wychodzi na to, ze chyba ważniejsza jest oryginalność profilu myspace niż oryginalność muzyki. Do płyty "Rareform" podszedłem z podobnym niesmakiem i po pierwszym kontakcie zdania nie zmieniłem. Kolejna próba spowodowała jednak, ze uznałem ją za coś naprawdę godnego uwagi. Muzycy starają się aby ich utwory prezentowały się różnorodnie. Rozwijają wiele pomysłów, wpływ Meshuggah jest tutaj wszechobecny. Ich muzyka bliska jest dokonaniom Between the Buried and Me, ze względu na chęć łączenia wielu często nie pasujących do siebie elementów. Prym wiodą tutaj gitarzyści przechodzący od wolnych riffów po ekstremalne solówki, których jak nigdy nie znoszę, tak w tym przypadku przynajmniej mi nie przeszkadzają. W przeciwieństwie do płyt wspomnianego BTBAM, słuchając "Rareform" mimo różnorodności tej płyty nie mam wrażenia, ze zespól chce wcisnąć na sile wszystko co potrafi zagrać. Nawet jeżeli podane jest to w ciekawej koncepcji, to cenie wyżej chęć stworzenia czegoś własnego i wyważonego, mimo na pierwszy rzut oka widocznych inspiracji. Okazuje się, że oryginalność nawet w takiej muzyce jest osiągalna.