Co raz trudniej, o ciekawe płyty spod wyświechtanego już mocno znaku metalcore'a. Czasy kiedy nowe, mniej lub bardziej wartościowe albumy pojawiały się kilka razy do roku dawno minęły. Ale nadal staram się śledzić nowe wydawnictwa grup, których niegdyś słuchałem z namiętnością. Tymczasem przedstawić chciałem nową płytę zespołu The Chariot, który to długo nie należał do moich szczególnych faworytów. Zmieniło się to dopiero z wydaniem najciekawszego dotychczas "The Fiancee". Niezwykle cenię Jeffa Scogina za to co zrobił wraz z Norma Jean na "Bless the Martyr and Kiss the Child". Kierunek obrany później przez jego zespół wskazuje, że frontman chciał tworzyć muzykę dużo bardziej agresywną i bezkompromisową niż jego koledzy, którzy z każdą płytą spuszczają z tonu. Poprzedni album mimo, że w gruncie rzeczy kontynuował drogę obraną wcześniej stał na dużo wyższym poziomie. Nie zabrakło eksperymentów, jednak niezbyt licznych, a mimo to szczególnie rozpoznawalnych i charakterystycznych. "Wars and Rumors of Wars" natomiast żadnym zaskoczeniem nie jest i do dyskografii wnosi tylko dużą dawkę solidnego grania. Stylem nadal mocno nawiązują do wspomnianej płyty NJ i już samo to jest dla mnie dużym plusem. Numery oparte są na uproszczonych kompozycjach przesiąkniętych jak zwykle agresywnym wokalem i szalonymi riffami, ze spora ilością breakdownów. Już po pierwszym przesłuchaniu jednak, możemy stwierdzić, że niestety grupa zatraciła chęć kombinowania co wpływa na ogólny odbiór ich nowych utworów. Płyta trwa zaledwie 30 minut i jej zawartość spełnia swoje zadanie, jakim według mnie jest nowy materiał na koncerty i pretekst by takowe grać. Sympatyków ciężkiego łojenia zagranego z głową nie brakuje i pewnie jak długo The Chariot i inne podobne im zespoły będą mieć swoją publiczność, tak długo będą powstawać takie płyty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz