środa, 18 lutego 2009

Lamb of God - Wrath

Kilkakrotnie podchodziłem do tej płyty. Bez wskazanego obiektywizmu, z racji tego że "Sacrament" z każdym kolejnym przesłuchaniem uważałem za płytę wręcz rewelacyjną. "Wrath" jednak nie kontynuuje kierunku poprzedniczki i opiera się na sprawdzonych pomysłach, z tym że tych najprostszych i szablonowych. Większość utworów jest sztampowa. Brakuje tego co w Lamb of God najbardziej lubię, czyli... kiedy próbują nie brzmieć jak Lamb of God i tworzy niezrównane utwory jak chodzący za mną do tej pory "Walk With Me In Hell" czy "Beating On Deaths Door". Naprawdę niewielka dawka kreatywności w przypadku tego zespołu rozwija standardowe koncepcje w coś oryginalnego i świeżego. Wydawać by się mogło, że dość spora jak na tę kapelę przerwa między albumami wpłynie korzystnie na kompozycje. Schematy na jakich oparty jest nowy album nużą i bezapelacyjnie uważam, że "Wrath" to najmniej kreatywna i twórcza płyta Lamb of God. Bez świeżośći i polotu z jakim zawsze zaskakują przy swoich nowych pozycjach dla mnie ten zespół od razu traci to za co go najbardziej cenie. "Wrath" z drugiej jednak strony nie można nazwać płytą złą, ponieważ nadal jest to solidny, wysoki poziom i grupa trzyma się tylko tego co jej najlepiej wychodzi. I chyba to mi najbardziej przeszkadza. Wydaję mi się, że w tych muzykach drzemie ogromny potencjał, który nie jest do końca wykorzystywany. Chyba wolą oni trochę pójść na łatwiznę i zagrać sprawdzone i proste jak drut (przynajmniej dla nich) koncepcje, które i tak znajdą wielu sympatyków. Na każdej płycie Lamb of God znalazłem po kilka utworów, które faktycznie uważam za wręcz przeboje dekady. "Wrath" serwuje nam za to schematyczne utwory, spośród których wyróżnić można jedynie ciekawe "In Your Words" i "Broken Hands". Reszta równie dobrze mogłaby nie powstać i dla muzyki nie byłaby to wielka strata. Liczę, że z kolejnym krążkiem Lamb of God spróbują być bardziej wyrafinowani i nie wypuszczą kolejnego albumu powiększającego ich dyskografię, tylko taki który przykuję uwagę po raz kolejny swoją unikatowością.

wtorek, 3 lutego 2009

Bison B.C. - Quiet Earth


Słuchając takich płyt, wiem że rock'n'roll ma się dobrze. Przybiera on jedynie różnego rodzaju nowe formy i dzięki temu powstają tak świetne płyty jak „Quiet Earth” grupy Bison. Szybka, intensywna, na swój sposób melodyjna i jednocześnie wściekła muzyka, inspirowana dokonaniami bogów stoner metalu z High On Fire. Bison B.C. zręcznie łączy i rozwija dokonania wielu stonerowych kapel. „Quiet Earth” ocieka melodyjnością The Sword oraz ciężarem i mocą wspomnianego High on Fire. Podane w bezbłędnym i eklektycznym wydaniu utwory proszą się tylko o ponowne odtworzenie. Z pewnością wielki wpływ na całokształt w jaki odbieram ten album, ma perfekcyjne brzmienie i surowa produkcja. Mój zachwyt z pewnością zrozumieją słuchacze Torche, wybitnego przedstawiciela nowego nurtu w metalu, który z pewnością doczeka się w niedługim czasie naśladowców. Zdaję sobie sprawę, że trochę przesadnie rozpłynąłem się nad tą płytą, ale niech będzie to najlepsza reklama koncertu Bison w warszawskiej Progresji 28 lutego obok Burst i The Ocean. Skład zachwycający i odważny, na pewno będzie to jedno z najważniejszych wydarzeń koncertowych tego roku.

Ocena: 4/5

Skala moich ocen

10 - genialne
9 - wybitne
8 - rewelacyjne
7 - świetne
6 - dobre
5 - może być
4 - słabe
3 - złe
2 - katastrofa
1 - poniżej krytyki

Od października 2009 zamiast starej skali ocen 5 stopniowej (z połówkami) używam skali 10 stopniowej.